„Inaczej życie wyglądało. Nie było telewizji, a jak było wesele, to się śpiewało te wszystkie piosenki z tamtego czasu. To było życie, wspólne życie. I mówię: myśmy kochali Polskę. Myśmy byli dumni. Kiedyś były zabory, nie – teraz jest Polska, nic więcej. Jesteś Polakiem. Koniec. I to ja wyniosłem. To dla mnie jest coś pięknego. To się skończyło z wybuchem wojny”.
„Wieczorem siadaliśmy; jak latem, to w ogrodzie. Chłopaki tak pięknie śpiewali, ci starsi. Takie patriotyczne te pieśni śpiewane były, to w drugiej wsi nas słyszeli, jak żeśmy śpiewali. Na głosy! A zimą dwie lampy naftowe, które aż nas rozgrzewały, a myśmy siedziały i cerowały skarpety, bo to wtenczas się wszystko cerowało. A ojciec na głos czytał nam gazetę”.
„A lalki, to pamiętam, że sobie sami robiliśmy, z jakich bądź szmat się kręciło chustkę. Mama pokazała, jak głowę zrobić i nogi, i to były lalki. A ojciec, to pamiętam, że nam zrobił z sierści od krowy piłki. Ona się nie kruszyła, ale twarda była. Jak tą piłką dostał w krzyż, to już miał dosyć. Tak innych zabaw nie było. Ja miałam już 22 lata, jak się zaczęłam uczyć jeździć na rowerze”.
„16 lat mojego życia upłynęło w czasie niepodległości polskiej. Owe 16 lat pozwoliło mi zachować w pamięci Polskę niepodległą w całej swej urodzie i w całym oddziaływaniu na młody umysł. Wzrastałam w środowisku, gdzie w szkole, w domu i na ulicy tętniło życie z takim patriotyzmem, z taką miłością ojczyzny. A więc już jako mała dziewczynka zapisałam się do harcerstwa. Potem zostałam harcerką tej Rzeczypospolitej, której ślubowało się: «mam szczerą wolę służyć Bogu i Ojczyźnie»”.
„Zaczęłam pracować mając 17–18 lat. Trzeba było zboże i siano suszyć i zboże na wozy nakładać, a ja jeszcze taka malutka byłam, a te wozy drabiniaste takie wysokie. Trzeba było buraki przerywać, później dwa lata do gnoju chodziłam. To była strasznie ciężka robota, od szóstej rano. Było pół godziny na śniadanie i potem na obiad było półtorej godziny, i wieczorem praca do ósmej – tak latem. Zimą trochę krócej, ale to się mniej zarabiało. Latem dostałam 80 złotych na dzień, a zimą już 20. A buty kosztowały sześć złotych”.
„Kto tego nie przeżył, nic nie wie! Myśmy byli zakochani w Polsce. To była święta rzecz: Polska. Gdyby dwudziestolecia nie było, nie byłoby Polski w czasie II wojny. Ci ludzie, którzy walczyli, wyrośli na miłości do Polski. Nic, tylko Polska! Ile radości, ile postanowień! Ja byłem świadkiem, jak Gdynia się budowała – uczniowie w szkole mieli jechać, zobaczyć. Brat pojechał i wziął butelkę wody z Bałtyku. Powiedział: «Mamy Gdynię, mamy swój port». To ludzie tym żyli, wszyscy! To była radość! Gdyby nie było wtedy Polski, nie byłoby jej w czasie II wojny, nie walczylibyśmy”.
„Jak byłam nastolatką, to raczej powiedziałabym, że życie było wesołe. Młodzież była bardzo wesoła, spotykała się w wolnych chwilach razem. W miejscu, gdzie były domy kultury, młodzież się schodziła i były zabawy taneczne, a gdzie nie było – to spotykała się po domach grupowo. No i tak sobie razem rozmawialiśmy, jakieś zabawy sobie wymyślaliśmy. Śpiewaliśmy też i śpiewaliśmy przeważnie piosenki patriotyczne. Bo jeszcze niedawno to się niepodległość odzyskało i to się miało we krwi. «O mój rozmarynie rozwijaj się», «Legiony to żołnierska nuta» albo «Przybyli ułani pod okienko». No i tak sobie też chodziła młodzież po ulicy z mandoliną i śpiewała. Raczej moją młodość przedwojenną mile wspominam”.
„Gdyby nie było tego dwudziestolecia, to już byśmy nie istnieli, nie wytrzymalibyśmy tego uderzenia potwornego Niemiec pogańskich i tych komunistycznych bezbożnych nie udałoby nam się wytrzymać Sowietów”.
„Przed wojną na 11 listopada i 3 maja to przez całą wioskę szła zawsze taka parada. Pamiętam, że jako dzieciak, żeśmy się tak cieszyli, że będziemy na 11 listopada z tymi kagańcami, a to wieczorem się chodziło. Całą wioskę się przechodziło wkoło. I w maju tak samo. Dziś nie jest nic takie uroczyste, jak to pamiętam przed wojną. Dzieciaki chorągiewki w szkołach już robili przed czasem i orkiestra zawsze przez wioskę szła”.
„W czasie Bożego Narodzenia, na Jordan, paru gospodarzy takich starszych, naturalnie, szło po kolędzie na rzecz tego kościółka. Mieli ze sobą taką lampę grubą i troszkę wódki i szli tą naszą ulicą i następną, która się nazywała Św. Jura. Od domu do domu kolędowali, pod oknem, w nocy, aż rano. I ta Żydówka mówi: «No, u mnie też kolędowali bracia. To jeden Bóg. Ja też dałam»”.
„Oj! Oj! Święta były wspaniałe. Ja widzę jeszcze stół święcony, jak jeszcze moja mamusia żyła, świnia była przedtem zabita i mama szybko wędziła ten łeb, ale cały, z tymi uszami, z tym wszystkim, i tylko tak ten ryj rozdziawiony potem stał na stole święconym i w nim cytryna! To tak pamiętam. Stół to się uginał, nawet sękacz piekliśmy, co tego nikt nie znał. To się nazywało bamkuch po niemiecku, taki wysoki, z sześćdziesięciu jajek”.
„Taki był zwyczaj, że jak umarł gospodarz tego domu, to jego konie nie wiozły go na cmentarz. To albo syn był już żonaty, albo ktoś inny, co miał konie, i dawał konie. A jak gospodyni umarła, to krowy przed samym wyjściem z domu wypędzali na podwórze. Tak zwierzęta żegnały tych zmarłych”.
„Marszałek Piłsudski w domu i w ogóle był bardzo uwielbiany. Byliśmy mu wdzięczni za to, że odzyskaliśmy wolność, byliśmy przekonani, że to wielka zasługa Piłsudskiego. U nas w domu wisiał na froncie, na najlepszym miejscu, obraz Piłsudskiego. I śpiewało się piosenki o Piłsudskim, wierszyki się w szkole mówiło. I pamiętam, jak umarł Piłsudski, jakie to było wielkie narodowe wydarzenie. We wszystkich kościołach biły dzwony. Może godzinę, może dłużej, dzwoniły, dzwoniły i dzwoniły, wszystkie fabryki gwizdały w całej Polsce, jak przestało bić serce Piłsudskiego”.