„Dotrwałam do tej wolności. I zrealizowałam to, co miałam zrealizować, to znaczy po maturze miałam zrobić studia. I to zrobiłam po okupacji. Całą okupację czekałam na to, żeby móc dalej się uczyć”.
„W 1946 r. inżynier, u którego pracowałem we Lwowie, mój szef produkcji konserw, dostał przydział na zorganizowanie przemysłu konserwowego w Szczecinie. No i dowiedział się, że jestem w wojsku. Napisał pismo do generała i generał mnie zwolnił z wojska. Tak prosto z wojska przyjechałem do Szczecina. I z tym inżynierem moim mówimy: «Jedziemy zobaczyć te poniemieckie zakłady przemysłu konserwowego». No i pojechaliśmy, a to tylko były same mury. I też grałem w Arkonii Szczecin do 31 roku życia”.
„Dla mnie po wojnie nie było wydarzenia żadnego. Ja miałam rodzinę przy sobie. Mnie było wszystko jedno, co się dzieje. A pracować i tak musiałam. Przecież jak przyjechałam do Brzegu, miałam ogród. No trzeba było pracować. Tutaj tak jak w Podkamieniu. Musiałam poprać, poprasować, musiałam podać, musiałam pokąpać, wiadomo – obowiązki”.
„Bardzo duże trudności były. A chorób było, bydło chorowało, jak nie wiem co. Nawet kury się szczepiło, coś strasznego. Po wojnie, gdzieś tak jakby sama zaraza się rozwinęła. Miała warunki i się rozwinęła. Wśród młodzieży byli tacy, którzy mieli już maturę i studiowali, bo dwóch lat zabrakło przez wojnę, to dorabiali. No i tu wracali. Przeważnie wracali tutaj. Potem się wyprowadzali gdzie indziej. Ale tu wracali i pracowali. Już było lżej. Bo już jeden pojechał tu, drugi pojechał tam, tamten gdzie indziej. Ale jakoś pomaleńku, pomaleńku”.
„W 1951 r. wyszłam za mąż i potem do 1956 r. pracowałam w gorzelni. No a później się musiałam zająć gospodarstwem. Dzieci, gospodarstwo, no ale to były i krowy, i świnie, i kury, indyki, wszystko to, co w gospodarstwie należy mieć, to żeśmy to wszystko mieli”.
„Napisałam dwie książki, ale zgłosiłam pod swoim nazwiskiem tylko jedną, a drugą zgłosiłam pod nazwiskiem kuzynki. Bo zauważyłam, że są pewne tendencje «obcinania mnie». Tak jak przewidywałam, praca, o której dowiedziano się, że jestem ja autorką, w ogóle nie była brana pod uwagę, natomiast ta druga otrzymała pierwszą nagrodę”.
„Jako sołtys zaproponowałem, żeby wodociąg przeprowadzić. Zgodzili się. Nawiązałem wtedy kontakt z kierownikiem wydziału gospodarki komunalnej. On był bardzo przystępny, z tym że wtedy była taka moda, taki zwyczaj czynów społecznych. Trzeba było dużo rzeczy robić w czynach społecznych. No więc zażądali od nas, żebyśmy my też ten czyn społeczny podjęli, a on polegał na tym, że musieliśmy zasypać wykopy. Ale jak zrobili wodociąg, to zniszczyli nam ścieżkę. To ja w następnym roku poprosiłem, żeby nam zrobili chodnik. No i znowuż w czynie społecznym”.
„W świetlicy uczyłem tańców ludowych przeważnie, pieśni ludowych. Ja to, owszem, w świetlicy długi czas pracowałem, ale już żadnymi takimi rzeczami politycznymi z młodzieżą nie zajmowałem się. Uczyłem ich pieśni ludowych – piękne pieśni ludowe, takie z całego regionu. Kujawiaki, nie kujawiaki, i oni tak się nie bardzo mogli do tego przyczepić. Bo zabraniać nie mogli, bo liczyli, że to jest polskie. Ale oni liczyli, że ludzie, którzy mają do czynienia z malarstwem, z rzeźbą, że będę rzeźbił Stalina, Lenina, tam innych tych bożków, ale były też tematy bardzo ważne dla Lenina – szopki. To ja się zająłem szopkami i w każdym muzeum w kraju są moje szopki”.
„W dawanej szkole, jak się przychodziło na lekcje do gimnazjum, to zaczynało się lekcje od modlitwy. W niedzielę całe gimnazjum szło do kościoła ze wszystkimi nauczycielami. No więc jak przyszłam na pierwszą lekcję, Bogu ducha winna, mówię: no to modlimy się. Pomodlili się ze mną, ale za kilka dni dyrektor mnie wezwał: «Proszę pani, pani nie wie o tym, że my już takich rzeczy nie uprawiamy?». I zaczął codziennie przychodzić do mnie na wizytację, ponieważ młode osoby trzeba bardzo kontrolować. Ja tego nie mogłam znieść”.