„W Buchenwaldzie, gdzie na dole mieszkali profesorowie z Politechniki Lwowskiej, to nie można się było uczyć. Ale jak nas dwóch czy trzech siadało w gromadce, to strażnicy nam nic nie zrobili. Więc jeżeli chodzi o matematykę, to bardzo dużo się nauczyłem właśnie tam. Właśnie od tych panów profesorów”.
„W Chełmie Lubelskim, ulica Lwowska, był targ. Dwa razy w tygodniu we wtorki i w piątki, pamiętam. Zjeżdżali gospodarze z wiosek, przywozili wszystko, co mieli... To były jedzenia! Ze wsi, z urodzajnej gleby, gdzie gleba była niezanieczyszczona. Pamiętam też, że jak chodziłam do szkoły jeszcze, to kobiety ze wsi – a miały po parę kilometrów do Chełma – na plecach przynosiły mleko w bańkach prosto od krowy. Pamiętam, bo prawie co drugi dzień taka kobieta się zjawiała u nas”.
„Nie zapomnę tego nigdy: pierwszej gwiazdki, jaką przeżyliśmy po wysiedleniu. Rano pukanie do drzwi w Wigilię. Stoi w drzwiach dziewczynka szkolna: «Czy tu mieszkają wysiedleni?». «A tak». «Bo moja mama przysłała parę jajek i troszkę ciasta». «A skąd ty wiesz?». «A bo pan kierownik powiedział: dzieci, są we wsi wysiedleńcy, więc niech wam wasi rodzice coś przygotują dla nich na święta, bo oni nic nie mają». I tak przez cały dzień przychodziły dzieci, przynosiły nam różne rzeczy. Ktoś ze wsi przyniósł malutką choineczkę i dzielimy się opłatkiem, a na zakończenie śpiewamy kolędę i «Jeszcze Polska nie zginęła...» i w tej ciszy, w tej głuszy rozchodzi się ton naszej modlitwy”.