„No i już tak, jak zbliżało się do wojny, już były pogłoski, że jest możliwość wojny. Bo Niemcy tam mieli pretensje, to już tam historia mówi, jak to było. Ale było takie nastawienie polityczne: będziemy się bronić, nie damy ani piędzi ziemi. Takie było nasze nastawienie, że nie idziemy na żadne ustępstwa, tylko będziemy się bronić. No i nagle ta wojna wybuchła. Jak wybuchła wojna, no to wtedy był pobór do wojska, ale tak jakoś, jak ja pamiętam, po dwa-trzy roczniki dziennie albo co drugi dzień, co trzeci dzień. I w pierwszym rzędzie pobierano najmłodszych, ale takich, którzy już przeszli służbę wojskową, no i co kilka dni to się działo. To były płacze po domach, krzyki. Zawsze z rodziny ktoś odchodził”.
„Jak wojna przyszła, to ojciec kupił nam wszystkim buty nowe i zaraz do szewca dał i kazał je podzelować i tam pieniądze wkładał każdemu. Plecaki pokupił dzieciom, w plecakach każdy miał koc, gdyby nas wyrzucili z domu. A jak Niemcy zaczęli niszczyć te przydrożne świątki, niedaleko Matki Boskiej figura stała, i ojciec mówi do mojego brata: «Ty pojedź tylko, weź szybko tę figurę, żeby nie zniszczyli». I pamiętam, że brat pojechał i tak trzymał to na rowerze, tak pod ręką, a tu jedną ręką jechał. I oni do dzisiaj mają tę figurę w domu. I chyba ona nas tak ochroniła przez całą wojnę”.
„Wojna wybuchła rano, w piątek. A w niedzielę rano cała Polska była już w pożodze. Od Śląska aż po Zbrucz i aż po Wilno. Wszędzie bombardowali. Jak trafi li w te rezerwuary z benzyną, to dwa tygodnie paliło się tak i widok był, że nawet jak ciemno było, to nie wiedzieli, czy to noc. We Lwowie ludzie widzieli łunę z Drohobycza”.
„Widzimy tylko las, śnieg, a z dala jakieś takie kominy – Łaskarzew, niedaleko Garwolina. Profesor łaciny przejął dowództwo i mówi: «No to idziemy w kierunku tym, gdzie się pali światło jeszcze». Podchodzimy do takiej chaty. Wychodzi gospodyni z lampą naftową: «A wy czego?». «My jesteśmy wysiedleni. Niemcy nas wysiedlili, nie mamy co ze sobą zrobić, nie mamy gdzie się podziać. Czy pozwoli nam pani chociaż w stodole się przespać?» A ona: «Wchodźcie, przecież by Pan Bóg mnie skarał, gdybym was nie przenocowała». No i oddała nam taką najwspanialszą izbę, pełną wspaniałych poduszek. I tam przynieśli nam słomę, no i my, nie myjąc się, nic nie jedząc, położyliśmy się tak jeden koło drugiego w tych 21 osób. A w tej grupie było 18 osób młodzieży gimnazjalnej. Takiej po prostu dorastającej. Widzimy się rano i budzi nas zapach jakiejś takiej pysznej potrawy. No więc gospodyni nagotowała kocioł takiej zupy – zalewajka to się nazywała – nigdy nie zapomnę smaku tej zupy. Wydawała mi się najsmaczniejszą na świecie potrawą”.
„Do Góry weszli 9 września. A myśmy akurat doili krowy i taka jeszcze jedna dziewczyna ze mną tam była, ona umiała trochę po niemiecku, ale nie tak bardzo. Żołnierz zaczął po niemiecku coś mówić i ona tak wstaje, i coś tam mówi, a ten otwiera ten karabin i tak jakby chciał strzelać. A ja się wystraszyłam i wstałam spod krowy, i tak pomału wytłumaczyłam, że my dwie rozumiemy trochę, ale mówić to mniej umiemy. No i zaraz przyszedł do mnie i pyta, jakie imię, a ja mówię: «Maria. Schwarzen Maria» – czarna Marysia, bo ja miałam taką ciemną cerę. «O! Szchwarze Maryja». Zaraz czekoladę dostałam i pomarańczę”.
„Wojny nie można czekać, nie można nikomu życzyć. Wojna to rozpacz i nędza. Pamiętam, spaliśmy, prawie była Wielkanoc, o pierwszej godzinie w nocy, pół do pierwszej, sąsiedzi obudzili, że Hitler Jugosławii wojnę wypowiedział. Innego razu, jak się obudziłam rano o siódmej, parę setek samolotów już leciało na Belgrad”.
„We wrześniu byłem w Skarżysku, jak wojna wybuchła. W ciągu trzech dni armia niemiecka już się pod Skarżysko dostała. Radio nawoływało wszystkich tych, co zdolni są do broni, na Wschód. Ja pojechałem na Wschód na rowerze i tam się starałem dostać do wojska, nie udało się; w końcu się udało w Łucku”.
„Wiem, że nad ranem o czwartej rano wstałam. Wychodziłam na dwór z mieszkania i ojciec mój mówi: «Przyszli zabrać konia, bo wybuchła wojna». To pamiętam ten dzień. Była czwarta nad ranem, jak ta wojna wybuchła”.
„Jesteśmy w domu, wchodzą Niemcy nagle, taka grupa może pięciu, z karabinami. Mówią, że za pięć minut «raus». Za pięć minut mamy być gotowi i 5 kg do ręki. Na dwie przyczepy nas załadowali i zawieźli do Suśca do lagrów. Nawet te chlebki nam zabrali. Pod wieczór do wagonów kolejowych załadowali nas i zawieźli do Zamościa. Jeden dzień i jedną noc byliśmy w Suścu. A w tym Zamościu, jak nas pędzili drogą, to pamiętam, że był dzień. A przed wywózką do Lublina przynieśli ten worek z moim ubraniem i kazali się ubrać w moje osobiste ubrania, a to żydowskie znowu do worka. No i tak w tym swoim ubraniu do Lublina”.
„Zabrali mnie do wojska. To było w 1940 r., w październiku. Z rekrutami wojskowymi Rosjanie tak grzecznie, elegancko się obchodzili, chwalili Związek Radziecki, jak tam będzie dobrze, że nie będziemy żałować, że będzie wesoło. No i w to wierzyłem, bo to na początku się wierzy, póki się ich nie pozna od podszewki. No i dostałem wezwanie. Idziemy spakowani na dworzec, a tu orkiestra gra, wagony osobowe stoją, cały transport. A za orkiestrą matki z chusteczkami – oczy wycierają, płaczą. Taki kontrast: tu orkiestra gra, a tu matki płaczą. Przywieźli nas do Lwowa i każą przesiadać się z wagonu. Idziemy na inny, boczny tor. Patrzymy: stoją wagony towarowe, bydlęce, i mamy zajmować miejsca. Wchodzimy do wagonu, prycze z desek, trochę słomy, trochę węgla, piecyk. Ja sobie myślę: przed matkami to oni elegancko biorą do wojska. Przy wagonie wartownik, jak przed więźniami. Pytamy, gdzie nas wiozą. A on: «A bo ja ne znaju». Jedziemy, jedziemy, jedziemy”.
„Zaczęła się gehenna banderowska. Zaczęły się mordy, prześladowania Polaków i było tak, że ludzie się bali zostawać na noc w domach i ukrywali się w klasztorze ojców dominikanów w Podkamieniu. To była taka twierdza, na takiej górze. I tam na noc chodzili, bo uważali, że w klasztorze jest bezpieczniej, a na dzień wracali z powrotem do swoich gospodarstw. Mój dziadek był rzeźnikiem i dużo ludzi znał – i Polaków, i Ukraińców. Pochodził z mieszanej rodziny, tak że Ukraińcy mu nie wierzyli, bo ojciec jego był Polakiem, a znowu Polacy uważali go za Ukraińca, bo matka była Rusinka. I to takie dylematy mieliśmy”.
„Z rodziny tylko ja byłam wywieziona na roboty do Niemiec i dziękowałam Bogu, że ja, bo zawsze się bałam, żeby nie te młodsze siostry, bo sobie nie poradzą. A ja sobie poradziłam. W tym Breslau całym. To byli starzy ludzie – on miał przeszło 80 lat, a ta pani była trochę młodsza. On był niegodziwy, a ona była wspaniała kobieta. Bardzo zacna, dobra kobieta”.
„Musieliśmy oddawać zboże, ziemniaki i mięso i to były bardzo trudne obowiązki. Drugim takim obciążeniem to było to, że musieliśmy wywozić drewno z lasu do tartaku, bo Niemcy wycinali tutaj lasy wokół Warszawy, wywozili drewno na fortyfikacje. Była wyznaczona ilość drewna do wywózki zależnie od ilości koni. Drugą taką bolączką, to było zabieranie koni. Najpierw zabierali co lepsze konie, a potem, jak już brakowało, to zabierali wszystkie konie”.
„Dostałem się do wojska, na front. Na froncie walczyłem, medale mam. Byłem pod Wrocławiem. Wrocław się palił, a myśmy stali w Obornikach. Apteka była na rozdrożu, jak się do Wrocławia jedzie z Brzegu. Stoi do dzisiaj ta apteka. I tam nasz sztab stał”.
„Front szedł już aż pod czeską Pragę. I pamiętam, że tam miasteczko było, Czeska Lipa się nazywało, i tam dalej doszło się do Czeskiej Lipy – tak się nazywała i rzeka. I tam, nad tą rzeką, na łące żeśmy stali i dziewiątego maja przyszła wiadomość, że koniec wojny. No i cóż. Postrzelało się, no i parę dni my tam stali jeszcze i później już stamtąd tą samą drogą my jechali – to znaczy ci żołnierze, którzy byli w desantach czołgowych – samochodami, tą samą drogą, i aż do Budziszyna. I z Budziszyna aż do Zgorzelca, później do Lubania, aż do Opola”.
- „Po latach na Syberii tatuś mówi tak: «Może wy by się jeszczedostali do Polski? Bo dla mnie to już nie ma rachunku, choruję, jużtu zostanę. A wy wszyscy możecie jeszcze wrócić!»”.
„Zakończenie wojny to nie było wyzwolenie, to byłazmiana okupanta z niemieckiego na sowiecki”.
„Dowiedzieliśmy się, że na polu sąsiada leżą dwaj żołnierze polscy, którzy zginęli w czasie walk o Warszawę. Kupiliśmy dwie trumny i tych żołnierzy pochowaliśmy na miejscowym cmentarzu parafialnym. I do tej pory tym grobem się opiekujemy. Już się opiekują moi prawnukowie tym grobem. Bo, jak się potem okazało, mój najmłodszy brat w wieku 20 lat zginął w czasie powstania warszawskiego i nie wiemy, gdzie jest pochowany, nie znamy tego grobu, więc ja sobie przyrzekłem, że póki będę żył, to tym grobem żołnierzy się będę opiekował. I tak się do tej pory dzieje”.